wtorek, 30 marca 2010

Wczoraj konsultacja-wszystko się ładnie goi, a już 19 kwietnia rozbrojenie :)


poniedziałek, 29 marca 2010

Przepraszam, że dopiero teraz, ale przez ponad miesiąc nie miałam Internetu.
25.02.2010
Jadę na pierwsze oddanie krwi. Podczas oddawania wszystko jest ok, potem po odłączeniu zaczyna robić mi się słabo, ale przez pewien czas sobie leżę, dostaję 'kielicha' czyli lek na podwyższenie ciśnienia i jest już dobrze;]
5.03.2010
Drugie oddanie krwi, tym razem bez żadnych komplikacji.
16.03.2010 Dzień 1
Jestem już o 5.40 na miejscu, niestety muszę czekać do 7.00, mimo że kazano stawić mi się na 6.00. Siedzę na izbie przyjęć i rozmyślam, czy będę dziś operowana, czy tak jak planowano-jutro. Po 7 stawiam się przy okienku, małe problemy z ubezpieczeniem, ale wszystko dobrze się kończy. Miły pan prowadzi mnie do szatni, zostawiam swoje ubrania w depozycie i idę na oddział laryngologii-zostaję przyjęta, dostaję dwie ankiety do wypełnienia, termometr i salę nr 2-tę samą, co dwa lata temu po osteotomii :) Ciąglę myślę o jedzeniu, niestety muszę być na czczo bo nie wiem czy będę operowana czy nie. Mój ostatni wczorajszy posiłek składał się z makaronu i mięsa wołowego. Idę na konsultację, oczywiście sesja zdjęciowa :), przygląda mi się 3 chirurgów, dr Przybysz coś maluje mi na twarzy, maca po twarzy, przyprowadza anestezjologa na rozmowę, operacja jednak jutro. Wracam na salę, odbywam krótką drzemkę, jem pyszny obiad i idę spać, potem kolacja, mierzenie temperatury, kąpiel i sen.
Dzień 2
Pobudka już przed 6 na mierzenie temperatury, potem szybka kąpiel i czekam. Odwiedza mnie tylko pani doktor, pyta o samopoczucie, czy jestem na czczo i czy jestem gotowa. Wzywają mnie na górę, czekam około 30 minut, potem idę na blok, widzę tylko panią anestezjolog, jej pomocnicę i pielęgniarkę, zakładają mi różne dziwactwa, w tym znienawidzony przeze mnie wenflon. Nawet nie wiem kiedy odjeżdżam, a za chwilę się budzę-już po wszystkim. Pierwsza myśl: JUŻ?! Druga: ale tyłek mi zdrętwiał ;d całkiem przytomna przerzucam się na drugie łóżko. Przy drzwiach czatuje moja mama żeby zrobić mi zdjęcia, ale mnie nie poznaje:D dopiero jak macham jej ręką orientuje się, że to naprawdę ja :) Na sali pooperacyjnej leżę koło 2 godzin, potem zostaję przewieziona na swoją salę. Oczywiście pierwszą rzeczą którą zrobiłam było przejrzenie się w lustrze-co z tego że opuchnięta, jak mam piękny zgryz:) Odwiedza mnie dr Przybysz, daje krople do nosa, żeby mi się lepiej oddychało i przybijamy sobie pionę ;) Ciężka noc-budzę się co godzinę-dwie żeby zmienić okłady.
Dzień 3
Nad ranem dostaję dwa zastrzyki, pobierają mi krew, temperatura skacze do 38'C, dostaję zastrzyk przeciwgorączkowy w pośladek. Rano idę z drem Przybyszem na górę, gdzie zostają założone mi druty. Na sali dołączają dwie osoby-obie mają dziś operację. Dostaję dziś porcję żelaza dożylnie, na przeczyszczenie żył po żelazie sól fizjologiczną i osocze, w międzyczasie 4 zastrzyki z antybiotykiem. Strasznie bolą mnie żyły po tym żelazie, każdy zastrzyk czy kroplówka wiąże się z ogromnym bólem.
Dzień 4
O dziwo przez większość nocy śpię. Dopiero o 3 nad ranem idę po okłady bo tak mi puchnie buzia, że ciężko mi oddychać [mam zapchany nos i spuchnięte usta]. Biorę w końcu przeciwbólowy, po którym zasypiam. Po 5.00 dostaję zastrzyki ale już tak nie boli. Rano wszystkie idziemy do dra Przybysza. Mi tylko sprawdza zgryz i odkleja plastry z buzi. Znów dostaję żelazo, ale już tak nie boli, jak poprzednio. Odwiedza mnie ciocia, dostarcza prowiant, a opuchlizna schodzi mi już na dół twarzy. Jest coraz lepiej.
Dzień 5
Już tak nie puchnę. Cały dzień na korytarzu kręcony jest odcinek 'Apetytu na życie' dlatego mamy trochę utrudnione życie, bo w pewnych momentach nie można wychodzić na korytarz, musiałyśmy przenieść się z okładami do innej lodówki, która słabo chłodziła no i te ciągłe krzyki ekipy... Znowu dostaję żelazo, trochę boli ale daję radę. Mam tylko problemy z nosem-ciągle mi się zapycha i muszę go non stop zakraplać.
Dzień 6
Jest już naprawdę dobrze, cały dzień spaceruję z mamą. Noc przespana w całości, nic nie boli.
Dzień 7
Od rana idziemy na konsultację i narazie zapowiada się na to, że tylko pani Ewa wychodzi. Jest już nas 5 na sali. Podczas obchodu delikatnie zaznaczam, że mam dziś imieniny i urodziny i chciałabym ładny prezent pod postacią wypisu ze szpitala no ale się nie udaje ;d Jutro wychodzę. Dostaję znów żelazo, zastrzyk i kroplówkę. Spędzamy miło czas, wieczorem sobie gadamy, momentami tak się śmiejemy że pękają mi usta ;] niestety muszę mieć wymieniony wenflon, bo ten już 'nie działa'-nic nie wpływa do żyły, wylewa się poza nią, co sprawia mi ogromny ból. Drugi zostaje umiejscowiony w zgięciu łokciowym prawej ręki [pierwszy był w nadgarstku lewej]. Nic nie boli-ani wkuwanie, ani zastrzyki. Biorę proszek nasenny i śpię całą noc.
Dzień 8
Rano przychodzi dr Przybysz i sugeruje jeszcze jeden dzień w szpitalu ale stawiam na swoim i razem z Różą wychodzimy dziś :) idziemy na badania, wypisujemy sobie same zwolnienia ze szkoły i pracy, dostajemy wskazówki, najśmieszniejsza: kupcie sobie obcęgi xd dlaczego? żeby w razie wymiotów szybko przeciąć druty i się nie udusić :) po 11 idziemy na zastrzyk, zdejmujemy wenflony, idziemy po wypisy i do domu;]

Zdjęcia: